Dwa miesiące, tyle statystycznie znakomitą większość z nas dzieli od scenariusza SHTF, czyli sytuacji kiedy to wszystko p….nie (znaczy padnie). Stabilny świat, w którym żyliśmy dotychczas – zawali się, nieubłaganie. To będzie realna sytuacja przetrwania…
Nie Moi Drodzy, najpewniej nie uderzy w nas tsunami, czy deszcz meteorytów, ani nie nastąpi apokalipsa zombie – po prostu może zdarzyć się bardziej banalna sytuacja. Katastrofa finansowa, padnięcie ofiarą oszustwa finansowego, utrata źródła utrzymania przez jednego, lub nawet dwóch małżonków.
Zdecydowana większość ludzi…. i nie muszę tego mieć podane w statystykach, wystarczy, że obserwuję jak żyją ludzie naokoło mnie… żyje od 10-go do 10go, kiedy w moich okolicach zwykle wypłacana jest pensja. Po 10-tym oczywiście jest szaleństwo zakupów i rewia rozrzutności, przed 10-tym chuda zupka z torebki i proszenie „somsiad, pożycz…”
Niektórzy mają odrobinę lepszą sytuację niż sąsiad z blokowiska, na zewnątrz widać dobrobyt, markowe ciuchy i telefon za kilka tysięcy, ładny dom pod miastem, dwa samochody, z czego przynajmniej jeden nowy, z salonu, coroczne wakacje w Chorwacji.
Tylko co z tego, skoro dom jest na kredyt na 30 lat a inne zewnętrzne oznaki sukcesu są nie ich, a pobrane na raty, które trzeba spłacać co miesiąc, nieubłaganie. Tutaj wystarczy nawet nie dwa, ale jeden miesiąc z poślizgiem płatniczym i zaczyna się wpadanie w spiralę zadłużenia. Plastikowy przyjaciel, czyli karta kredytowa, umożliwia robienie zakupów bez konieczności spłaty, przez 30-50 dni, czasem więcej, ale kiedy przychodzi termin spłaty, a ty tego nie zrobisz plastikowy przyjaciel wbija ci nagle nóż w plecy, w postaci drastycznie rosnących odsetek i kumulowania się zadłużenia.
Naoglądałem się już pozornie dobrze sytuowanych ludzi, którzy zostali np. wyrzuceni dyscyplinarnie z pracy (cwaniactwo pracodawcy), albo którym kluczowy kontrahent nagle nie zapłacił sporej sumy pieniędzy (przedsiębiorcy MŚP), co spowodowało błyskawiczny upadek. Widziałem oskarżenie sądowe i roszczenia pieniężne z kosmosu (kradzież danych i sfałszowane umowy), widziałem zajęcie kont przez służby państwowe (pod pretekstem windykacji należności podatkowej wyliczonej z kosmosu). Widziałem wreszcie ludzi, którzy po prostu stracili pracę bo zakład upadł i bezrobocie przeciągnęło się z planowanego miesiąca max długo ponad okres zasiłkowy.
Jeśli w międzyczasie pojawi się załamanie nerwowe i alkohol to najczęściej kończy się źle, lub bardzo źle.
Survival finansowy, Moi Drodzy, tak – to jest temat do podjęcia tutaj.
Zadaj sobie pytanie, jeśli dotrwałeś/aś, do tego momentu we wpisie – jak wygląda Twoja sytuacja? Jak długo jesteś w stanie przeżyć w razie osobistej katastrofy finansowej? Jaki okres dzieli cię od dobrobytu, do sytuacji niewypłacalności i związanych z nią przewlekłych problemów?
Usiądź spokojnie i zrób bilans, uczciwy bilans. Jak wygląda Twoja sytuacja z zadłużeniem do banków, z przychodami? Na ile jest rezerwy na koncie? Itp. Przelicz sam dla siebie, szczerze i bez hurraoptymizmu. Nie proszę o dzielenie się wynikiem w komentarzach (no chyba, że masz ochotę)…
Do tematu wrócimy, w międzyczasie polecam lekturę blogów:
Polecam, też:
oraz
U mnie to trochę inaczej wygląda z racji bycia rolnikiem. Raz, że bak jedzenia jest mniej prawdopodobny, dwa,że i więcej miejsca na zapasy, ale…
Przecież nic nie poradzę gdy nagle i niespodziewanie na zdrowiu mocno zapadnę lub będę miał w tym gospodarstwie jakiś złożony wypadek…
Wszelako na wypadek kryzysu finansowego przygotowuję się trochę inaczej…
Oczywiście, gromadzę jakieś tam środki finansowe, ale przede wszystkim stawiam na zdobywanie nowych umiejętności.
Wychodzę bowiem z założenia, że mając kilka-kilkanaście fachów w ręku zawsze w razie czego jakieś zajęcie zarobkowe znajdę co da pierwszą „bazę” do odbicia się w górę… Do tego dochodzą jeszcze umiejętności niekoniecznie stricte zawodowe, ale też ułatwiające przetrwanie: pędzenie bimbru, warzenie piwa, serowarstwo…
z mojego podstawowego „riserczu” wynika, że warzenie piwa się nie opłaca, natomiast legalne wino i nielegalny bimber owszem, aczkolwiek przy nielegalu jest oczywiste ryzyko
swoją drogą nie rozumiem – produkt jest legalny, ale jego produkcja już nie??? absurd prawny
Wychodzę z założenia, że jeśli dana umiejętność może się realnie przydać, warto umieć nawet jeśli niekoniecznie opłaca się obecnie praktykować 🙂
Pisałem już wcześniej i tu tylko powtórzę…
Samodzielne destylowanie alkoholu w Polsce jest obecnie nielegalne, ale znajomość tego procesu nielegalna nie jest. Posiadanie aparatury również nie jest zakazane…
I teraz…
Nadchodzi jakiś tam „kryzys”…
Kto będzie na pozycji wygranej? Ten, kto dopiero wówczas zacznie sie tego uczyć i kompletować aparaturę, czy ten kto wcześniej się przygotuje?
Odpowiedź przecież jest „prosta jak włos Mongoła” 🙂
Rzekłbym wręcz, że to co napisałem to „czystej WÓDY” prepering 🙂
A poza tym…
Nikt nie ściga ludzi, którzy sobie „raz na pół roku dwie flaszeczki dla siebie utoczą”…
A poza tym jak to wykryć? Po incydentalnym zapachu „zepsutego kompotu”?
No ja przynajmniej o takim przypadku nie słyszałem. To się nie opłaca, bo każdy sąd, albo odstąpi od ukarania ze względu na „znikomą szkodliwość”, albo zostanie umorzone na etapie dochodzenia…
Jeśli już się kogoś łapie, to „producentów-dystrybutorów”
ok, odpowiedź przyjąłem do wiadomości 😉 ja niejako z urzędu informuję Czytelników o nielegalności tego mrożącego krew w żyłach zbrodniczego procederu, czyli utoczenia sobie i wypicia 2 flaszeczek trunku 😉 nie mogę przecież namawiać do „popełnienia przestępstwa”, no nie 😉
Oczywiście, że nie 😉
W tym miejscu przypomniała mi się czytana gdzieś historia z czasów prohibicji w USA…
Pewna firma wypuściła „zestaw do produkcji” z dokładną instrukcją CZEGO NIE ROBIĆ, ABY PRZYPADKIEM NIE WYPRODUKOWAĆ WÓDKI 🙂
Produkcja na własne potrzeby nie jest nielegalna 🙂
Kopę lat 😉
Aha….
Dobra niestety taka jest prawda, Polska klasa średnia jest relatywnie nieliczna można przyjąć ok.17 proc. zależy jak tą klasę definiujemy, bo nie ma jednej jasnej definicji. I z tych 17 procent większość, zdecydowaną większość od bankructwa dzieli kilka miesięcy bez dochodu , dokładnie tak jak piszesz czasami nawet miesiąc już może nieźle namieszać. Co można zrobić , żeby tak nie było? No na pewno redukcja kosztów stałych , właśnie w czasie gdzie jeszcze wszystko jest ok. Unikanie długów , wszelakich na ile to jest możliwe. Jeśli mieszkamy w domu redukcja kosztów ogrzewania, dobra izolacja, wydajny piec, dalej redukcja kosztów za energię elektryczną , nawet te najprostsze lampy led to już jest krok w dobrą stronę, dalej można myśleć o jakiejś niezależnej instalacji z PV i aku. zasilającej np. tylko oświetlenie. Nie przeginanie pały z autem zwłaszcza jak się mało jeździ , jakiś kompakt z instalacją LPG lub nawet bez , zamiast jakiejś ciężkiej kosztownej w utrzymaniu limuzyny, tylko o tym trzeba myśleć jak jeszcze wszystko jest ok.
Jeśli chodzi o redukcję kosztów. Ja mam już LED wszędzie gdzie dłużej się pali światło, zostały mi w sumie 3 punkty do przełożenia z halogenu na LED, z czego jeden wymienię dziś lub pojutrze. Z moim spalaniem też nie ma tragedii jeszcze bo 8l ON na terenówkę, które ostatnio pokazuje mi licznik głowy nie urywa, aczkolwiek w przyszłości będzie urealnienie/optymalizacja samochodu na pewno. PV na balkonie będzie zamontowana w pierwszym dłuższym okresie urlopowym do instalacji autonomicznej – na szczęście mam balkon z widokiem na południe.
Co do auta w przyszłości to nie chce tak zupełnie małego kompaktu. Myślę nad Ceed albo Pulsarem.
Tak tutaj temat redukcji kosztów to bardzo głębokie zagadnienie, nawet zrezygnowanie z wyjść do PUBU, ja wczoraj byłemw pubie i ok 40 zł poszło. Jak ktoś lubi alc. oczywiście w jakiś cywilizowanych ilościach to też warto się tym winem robionym samodzielnie zainteresować, zamiast kupować w sumie niedobre chemicznie pędzone przemysłowe piwa. Myślę, że małą instlację PV do zasilania oświetlenia i jeszcze jakiś drobnych urządzeń warto zmajstrować, trzeba posprawdzać ile kosztuje np. dobry kontroler ladowania, zrobić niezależną instalację i gitara