Samoobrona na ulicy

Temat samoobrony był bardzo mocno poruszany w pierwszej wersji tego bloga (mp3). Obecnie jeśli wrócę do mp3, będą one nagrane raz jeszcze, wzbogacone o wnioski z ostatnich lat i nowe pomysły, natomiast dziś porozmawiamy o podstawach tematu. Nie jestem ani trenerem sztuk walki, ani obecnie aktywnie nie ćwiczę w żadnej sekcji (ale wrócę do tematu), mam natomiast odrobinę doświadczeń z treningów oraz mieszkania w różnych dziwnych miejscach, co mi pozwala wysnuć kilka ciekawych wniosków na temat samoobrony.

Nie odgrywanie Rambo. To jest mój pierwszy i najważniejszy wniosek na temat samoobrony. Wszystko wygląda pięknie w opowieściach na blogach, czy we wspomnieniach co bardziej zadziornych kolegów (a nawet trenerów sztuk walki) jak to w pojedynkę pokonali przeważające siły wroga. Ja bym po pierwsze na takie opowieści nałożył duży mentalny filtr nie za bardzo zwracał uwagę na opowieści jak to „my ze szwagrem po dyskotece w sąsiedniej wsi…”. Myśleć własną głową i nie dać się nakręcać opowieściom. W razie konfrontacji nie ma co odgrywać Rambo i przeceniać własnych możliwości. Raz się uda, raz się nie uda – uliczne starcie to trochę totolotek. Położysz jednego, z bramy wybiegnie ci dziesięciu z gazrurkami i swój dyplom ze sztuk walki możesz sobie w takiej sytuacji wykorzystać jako makulaturę do wyłożenia podłogi przy remoncie. Tu bardziej się przyda dyplom z pierwszego miejsca w biegu na 500m.

Prawdziwi gangsterzy mają cię w 4 literach. Jeśli nie wchodzisz w żadne śliskie tematy z chłopakami z osiedla i nie narobisz sobie wrogów, czyli po prostu żyjesz swoim życiem jako sąsiad i udajesz, że pewnych spraw nie widzisz, to szczerze wątpię być miał do czynienia z sytuacją ulicznej konfrontacji z prawdziwymi zakapiorami. Jeśli się na swojej ulicy opatrzysz jako sąsiad, mieszkaniec, itp. i nie będziesz się zachowywał w jakiś dziwny, czy strachliwy (czy z drugiej strony – prowokujący) sposób to moim skromnym zdaniem w ogóle nie ma powodu do konfrontacji z tobą. Prawdziwi gangsterzy mają swoje tematy i swoje sprawy ważniejsze niż „oklepanie leszcza”. To jest moje skromne zdanie z epizodów mieszkania po naprawdę złych miejscach. Oklepanie sąsiada to jeszcze mniejszy powód do dumy i sam miałem przygodę z odpuszczeniem „zaczepki” przez agresora, po tym jak się dowiedział na jakiej ulicy mieszkam. Do tematu jeszcze wrócimy, oczywiście możesz mieć po prostu pecha, jednak w 90% powodem agresji „na dzielnicy” jest po prostu alkohol.

Ważny element samoobrony. W tym przypadku element prewencyjny to zatem unikanie sytuacji związanej z alkoholem na złej dzielnicy. Nie tylko picia, wracania piechotą po pijaku do domu, zataczania się i darcia się na cały głos „Zagłębie!!! Zaaaaagłębie Lubin!”  kiedy mieszkamy na dzielnicy kibiców Śląska Wrocław. To elementarz.

Nie kręcimy się bez celu wieczorem po okolicach knajp i sklepów monopolowych, gdzie koczuje spragnione towarzystwo. Rozglądamy się „z balkonu” i wypatrujemy/analizujemy gdzie jest główny „ciąg komunikacyjny” z naszego blokowiska do całodobowego monopola czy stacji benzynowej, albo też z rejonu pobliskich knajp i dyskotek w centrum na naszą dzielnicę. Jeśli mamy pieniądze na spotkanie z kumplami na mieście, to miejmy też pieniądze na powrót taksówką pod same drzwi domu, albo odpuśćmy temat. Jeśli nie mamy kasy na szaleństwa na mieście to można kupić z kumplami butelkę miodu pitnego i pograć w planszówki albo połupać na konsoli. Kumple niech się przekimają na karimacie i rano wrócą do siebie. Nie latajcie po mieście „za dopitką”. Każda korporacja taksówkowa za odpowiednią kwotę przywiezie 0,5 litra pod drzwi.

Piszę to bo 90% oklepań moich znajomych miała miejsce podczas powrotów z miasta, z pubów, z imprez, w okolicach wymienionych „powrotnych” ciągów komunikacyjnych, w uliczkach nieopodal rynków, zwłaszcza takich gdzie jest całodobowy monopol. Niektóre z tych konfrontacji zakończyły się szpitalem.

To by było na dziś wszystko.

Jeśli Ty masz jakieś swoje wnioski – skomentuj!

Polecam:

Bezpieczeństwo na osiedlu. Alkohol a przestępczość.