Mam wolną chwilę przy kawie i kontynuuję wczorajszy wątek. Wczoraj pisałem o pomyśle zgromadzenia nie tylko gloryfikowanych w grupach survivalistów zapasów „trwałej wartości”, ale i relatywnie dostępnego, trwałego obiegowego bilonu / drobnej podręcznej gotówki.
Survivalowy zapas gotówki – monety 5 zł
Po kilku wczorajszych dyskusjach, mam wrażenie, że część survivalistów czyta za dużo książek na temat „przetrwania”, ogląda trochę za dużo filmów o apokalipsie zombie, natomiast byłaby kompletnie bezradna wobec scenariusza greckiego czy głębszej awarii systemu IT w swoim banku.
Mój wczorajszy pomysł z gromadzeniem 'żelaznej” ilości gotówki przydał mi się chociażby w piątek wieczorem ok. 3 lata temu. Moja karta bankomatowa przestała działać, zorientowałem się kiedy wyczerpałem banknoty z portfela i nie mogłem zapłacić w sklepie za zakupy. Bank czynny dopiero w poniedziałek, na składzie oczywiście srebrne bulionówki na czas apokalipsy – ale co z tego – kiedy TERAZ trzeba kupić jedzenie na weekend?
Dla mnie domowy survival – miejski survival – prepping – to nie tylko zabezpieczenie się na wypadek wybuchu atomowego (mało prawdopodobne), co zabezpieczenie się na wypadek sytuacji i problemów „drobnych”. To duży zbiór małych działań.
Podam Wam kolejny przykład praktyczny. Patrzcie…. co widzicie?
To jest widok z mojej kuchnio-jadalni, miejsca, gdzie przebywa się najczęściej na wejście do naszego budynku. Widzicie ładnie przystrzyżony żywopłot i krzew, całkowitą 100% widoczność tego co się dzieje przy wejściu i kto przy nim jest.
Niestety nie zawsze tak było. Kilka lat temu z okna widziałem TYLKO „zieloną ścianę” krzewów i nic więcej. Fajnie tak – w środku miasta, a jak w jakiejś „dziczy” – co nie? Jak w jakieś leśnej chacie…
Jednakże kiedy w biały dzień złodzieje kręcili się koło wejścia do budynku i wynosili dorobek sąsiada ja także widziałem TYLKO „zieloną ścianę” krzewów i nic więcej…
Po tej sąsiedzkiej sytuacji w porozumieniu ze spółdzielnią doprowadziłem zarośla przed budynkiem do stanu, który widzicie na obrazku. Widoczność jest całkowita i nikt bez naszej świadomości nie może się kręcić przed budynkiem niezauważony.
Jak widać – w mieście jednak o wiele bardziej prawdopodobny jest „atak” złodziei niż „atak” grupy zombie…
Co Ty o tym myślisz – napisz w komentarzu!
Będzie „gadane” ?
a wiesz co? szykowałem się dziś na gadane, ale za dużo pracy mam ostatnio, by to fajnie przygotować, raczej jakiś mp3 niż YT, zobaczymy, nie wiem
Ja także uważam, że prepping to nie tylko wielkie projekty ale czasem zwykłe „pierdoły”. I w pełni zdaję sobie sprawę, że czasem robienie takich „pierdół” jest bardziej zasobochłonne (poświęca się chociażby czas) niż „wielkie projekty”. Podam kilka przykładów. Swego czasu chciałem przetestować ile czasu w przybliżeniu będzie palić się w mojeje lampie naftowej litr paliwa do lampy. Lampa naftowa to awaryjnę źródło światła w moim celu ewakuacji, więc chciałem wiedzieć w przybliżeniu na ile czasu wystarczy mi określona ilość zapasu. Pisałem o tym https://na-kryzys.blogspot.com/2017/04/zuzycie-nafty-i-innych-paliw-w-lampie.html
Innym razem chciałem wiedzieć czy w lampie naftowej w razie braku nafty/oleju parafinowego można użyć oleju napędowego. No niby pierdoła, ale uznałem, że warto sprawdzić. https://na-kryzys.blogspot.com/2017/03/zamienniki-nafty-oswietleniowej-w.html
Innym razem chciałem wiedzieć jaka jest wydajność mojej działki. O co chodziło? Na wielu stronach widziałem treści typu, że aby wykarmić pojedynczego człowieka trzeba tyle a tyle HEKTARÓW. Wydawało mi się to mocno przesadzone. Więc postanowiłem sprawdzić, ile w przybliżeniu na swojej działce mogę mieć plonu warzyw i owoców. https://na-kryzys.blogspot.com/2016/11/wyniki-eksperymentu-wydajnosc-dziaki.html
Jeszcze inną „pierdołą” było sprawdzenie ile czasu maksymalnie może się w mojej „kozie” palić określony typ paliwa. https://na-kryzys.blogspot.com/2017/01/testy-skutecznosci-ogrzewania-w-celu.html
To tylko przykłady takich małych spraw… Małych ale byc może istotnych. I wcale to jakieś tam pierdoły nie były. Wspomniany eksperyment dotyczący plonów zajął mi rok – cały sezon wegetacyjny. No nie był jakoś szczególnie trudny, ale weź człowieku pilnuj się i waż każdy zbiór, notuj itd…
zgadzam się w zupełności i dodam coś jeszcze
fajnie się siedzi na forach, blogach i ciągnie długie dyskusje o apokalipsie, albo rozwlekłe flamewary na temat wyższości łuku nad kuszą w razie upadku cywilizacji
fajnie się teoretyzuje o uprawach, trochę trudniej jednak ruszyć w teren, choćby w celu przetestowania „partyzanckiego ogrodnictwa”
kiedyś rozmawiałem dłużej z pewnym wielkim specem od alternatywnych upraw, nie ważne z kim, ale po pociągnięciu za język okazało się, że nie ma nawet własnej działki ogrodowej, nie mówiąc o gospodarstwie – co nie przeszkadzało mu mieć rozwlekły mentorski komentarz przy każdej kwestii upraw
fajnie się gada o bezpieczeństwie na mieście,
jednak trudniej się zebrać i realnie załatwić zgodę, np. na wykarczowanie krzaków pod oknem, tak aby zapewnić sobie lepszy widok dot tego co dzieje się przed domem (bezpieczeństwo)
itp.
bardzo odpowiedzialne i dojrzałe podejście
Wpis o liściach pomidorów kojarzy mi się z homeopatią. Tam też się leczy tym co wywołuje ten sam objaw co choroba, ale w niskich stężeniach.
No ja byłbym ostrożny…. Nawet nie odważyłbym się spróbować.